O niezłomnych duchownych – na przekór wielu mediom
Ktoś powiedział kiedyś: „Księża są jak samoloty: gdy któryś spadnie, trąbią o tym wszystkie media i nikogo nie obchodzi, że tysiące innych lata bez problemów”. Dlatego „niezłomność duchownych” – w czasach programowo kiepskiej prasy naszego Kościoła instytucjonalnego – ma ograniczone wyniki sprzedażowe. Ot prawy, wierny swemu powołaniu, radom ewangelicznym i pracy na Bożej roli ksiądz, nie jest szczególnie atrakcyjny marketingowo, a zatem i informacyjnie „wyklęty”. Niechby przynajmniej był ciut… „nietypowy”(!). A jednak wejdźmy w ten temat.
Duchowni niezłomni prześladowani ze stadem
Napisałem Wam kiedyś o prześladowaniach duchowieństwa za ostatniej wojny światowej. I tak jak tam wielu – znanych i bezimiennych – pasterzy trwało w niedoli okupacyjnej nocy przy swoich owieczkach, tak równie liczni towarzyszyli wiernym wszędzie, gdzie toczona była walka o wiarę i ideały chrześcijańskie, o godność ludzką, a nawet wartości właściwe naszej tradycji i cywilizacji par excellence.
Z bronią w konspiracji
Najprostszym przykładem omawianej przez nas dzisiaj „niezłomności” było akompaniowanie podziemnym żołnierzom, którzy nie złożyli broni po tragicznym Wrześniu’39. „Bronią” kapłanów była tam przede wszystkim obecność pośród młodych, gniewnych a zaciętych, z posługą liturgiczną i sakramentalną, ze słowem Bożym, przekładanym na nieoczywisty język czasów powszedniego mordu i nienawiści, z płomykiem oświaty w końcu – by w ferworze walki nie zatracili moralno-filozoficznej orientacji w tym co warto, co należy, czemu wierzyć święcie a czemu nie poddawać się nigdy.
Nie chroniło ich przy tym żadne prawo. W razie pojmania z lubością prezentowano ich jako hersztów band i prowodyrów wszelkiej podłości (jak choćby ks. Gurgacza) i traktowano z wyjątkową surowością… tak przed jak i po kapitulacji Berlina; tak u zachodniego jak i wschodniego najeźdźcy.
Niezłomni duchowni ze słowem na ambonie i w kancelarii
Gdy nastały pozory wyzwolenia Polski i czasy jej powojennej reorganizacji pod hegemonią „Wielkiego Brata” – chodzącego w glorii „niezwyciężoności i wiecznego panowania” – osoba duchowna była tolerowana tak długo, jak współpracowała albo przynajmniej nie przeszkadzała nowej władzy w jej komunistycznych „porządkach”.
Kluczowym zadaniem była wówczas roztropna zręczność w bacznie cenzurowanych słowach i decyzjach, które nie powinny w żaden sposób legitymizować materialistyczno-bezbożnych – więc oczywiście odczłowieczających – zapędów tzw. „władzy ludowej”. Należało hamować i studzić wszelkie formy parcia „czerwonej febry” na ołtarz i rząd dusz, mające łamać opór przeciwko wbiciu ludu – już okradzionego z ciągłości własnego państwa – w przedmiotową rolę trybiku w maszynie centralnie poganianej produkcji i równie centralnie reglamentowanej konsumpcji – „bez serc, bez ducha…”, bez woli, głosu ni obrońcy. Wymagało to działania z iście „gadzią przebiegłością” by tak długo, jak to tylko możliwe nie iść na otwartą a samobójczą konfrontację z prostym jak kałasznikow systemem. Bohaterem działania po obu stronach tej cienkiej granicy jest jakże nieodległy nam ks. Popiełuszko.
W konkurencji organicznej
Kto nie miał zaszczytnej sposobności powiedzenia „non possumus” z mocą kard. Wyszyńskiego, protestu przeciwko narodowościowo-obrządkowej deportacji polskich wiernych, jak grecko-katolicki bp. Kocyłowski, niestrudzonego unikania podpisów pod „śliskimi” dokumentami, jak tarnowski bp. Stepa, mógł wciąż – na dowolnie niskim poziomie hierarchii – w miarę własnego posłuszeństwa, odwagi, inwencji i sił, podejmować działania idące jeśli nie wspak czy w poprzek prądowi ówczesnej władzy to przynajmniej konkurencyjnie. Taki charakter miała wszak działalność ks. Blachnickiego. Nie idąc na żadną otwartą wojnę, proponował działania oparte na tradycyjnych i naturalnie pożądanych wartościach z elementami atrakcyjności stowarzyszeniowej, krajoznawczo-rekreacyjnej i artystycznej. To samo zgrubnie usiłowały czynić z młodzieżą także władze PRL. Zatem aktywności obu stron przebiegały praktycznie równolegle, jednakże ku zasadniczo rozbieżnym celom. Obie akcje działy się też – kto PRL pamięta – na naszych oczach, w naszych szkołach i parafiach; byliśmy w ich zasięgu. Niestrudzona i rzeczowa obrona dzieł „Krucjaty” czy „Oazy” środkami formalno-legalnymi, pozwoliła przez długie lata rozbrajać praktycznie wszystkie „miny” podrzucane ks. Franciszkowi przez rozmaitej maści agentów i kolaborantów przeciwnika.
Pamięć o duchownych niezłomnych
Musnąłem pobieżnie paru wątków tej wielkiej, heroicznej i ponadczasowej historii. Wymieniłem ot tak kilka nazwisk spośród wielu, z których każde doczekało się własnej monografii w książkach i artykułach medialnych. Tak – mimo umownie małej wartości rynkowej – pisze się o nich, mówi i pamięta.
Tymczasem już 19 października obchodzimy w Polsce ustanowiony przez Sejm RP w 2018 r. – jako rocznicę porwania bł. ks. Jerzego Popiełuszki – Narodowy Dzień Pamięci Duchownych Niezłomnych. Wśród wielu dziwnych „świąt niecodziennych”, jakie zna nasz globalistyczny kalendarz świeckich, mamy też takie – mało huczne i nieatrakcyjne rozrywkowo a jakże oczywiste dla wiernych powołaniu…
コメント