top of page
Zdjęcie autoraPaweł Rząsa

Maratony są dla ludzi. Uwierzyłem, gdy sam spróbowałem

Maraton jest dla ludzi

Kiedy byłem młodszy, imponowali mi ludzie którzy przebiegli maraton. Był to czas, kiedy sport, w tym bieganie, nie był tak popularny, masowy i modny jak dzisiaj. W jednym z dwóch istniejących ówcześnie programów TVP transmisje z maratonów odbywały się chyba tylko przy okazji igrzysk olimpijskich. Widok maratończyka był zatem rzadki, a przebiegnięcie maratonu wydawało się nieosiągalne dla amatora.

 

Pierwsza decyzja

W Polsce po raz pierwszy masowy bieg maratoński odbył się w Warszawie w 1979 r. Był otwarty zarówno dla zawodowców, jak amatorów. Z czasem stał się cykliczną imprezą i zacząłem myśleć o starcie, ale jechać do Warszawy z Krakowa tylko po to, by przebiec 42 km – wydawało się bez sensu tym bardziej, że podróż trwała 6 godzin w jedną stronę.

Pomysł, aby realnie ziścić zamiar wystartowania w maratonie, zrodził mi się w sercu, gdy do miast, organizujących ten kultowy bieg, w 2002 r. dołączył Kraków. Zapadła decyzja – startuję! Nie trzeba było nigdzie daleko jechać. Gdybym złapał kontuzję, to najbliżsi byli na miejscu. Mogłem liczyć na ich wsparcie na trasie. Krótko mówiąc, same plusy.



Trening po swojemu

Niestety, nie wiedziałem jak się zabrać do przygotowań. Internet był w powijakach, bez specjalnych treści i takiego dostępu do informacji jak dzisiaj. Postanowiłem więc, że po prostu będę codziennie biegał, zwiększając stopniowo dystans. Co mnie zmotywowało? Chyba najbardziej chęć sprawdzenia się. Nie znałem osobiście nikogo, kto miałby już taki bieg za sobą. Nie było też indywidualnych trenerów, nie było sklepów ze sprzętem. Mimo wszystko chciałem zaimponować sobie i znajomym. Wraz z kolegą, którego namówiłem do wspólnych treningów, biegałem codziennie o 6:00 rano wokół jeziorka, w pobliżu którego mieszkaliśmy.



Marzenie spełnione


Przyszedł dzień startu – weekend majowy 2002 r. Rano z emocji nie mogłem za wiele zjeść. Byłem bardzo podekscytowany i zestresowany. Nie byłem do końca pewny czy dam radę. Pocieszałem się, że limit czasu wynosił aż 6 godzin. Żona, dzieci i przyjaciele, którzy wiedzieli, że startuję, wybrali się na trasę, by mnie dopingować. Wystartowało ok. 900 biegaczy, ukończyło 715. Mój czas pozytywnie mnie zaskoczył. Zmieściłem się w 4 godzinach – w górnej połówce klasyfikacji.

Finisz na Rynku Głównym w Krakowie był niezapomniany. Gdy wbiegaliśmy na metę przy dopingu kibiców, dźwiękach pobudzającej, żywej muzyki, gratulacjach komentatorów sportowych, radość była przeogromna. Medal zawisł na szyi i jedno z marzeń zostało spełnione.



Koszty okazały się spore

Jednak zanim dotarłem do mety, były i kryzysy, zwłaszcza w drugiej połowie biegu. Nigdy wcześniej nie przebiegłem na treningach więcej niż 25 km, więc po 30 kilometrze mój organizm zaczął się buntować. Serce i płuca dawały radę, ale ból mięśni, stawów i ścięgien w nogach nasilał się. Dużym problemem, jak się potem okazało, były nieodpowiednie buty. Pobiegłem w zwyczajnych tzw. adidasach, w których chodziłem na co dzień. Były wygodne, więc uznałem że dadzą radę. One wytrzymały, ale moje stopy i kolana już nie. Po kilkudziesięciu tysiącach wstrząsów na betonie i asfalcie nabawiłem się kontuzji obu stóp. Podczas biegu nie odczuwałem tego zbyt mocno, bo adrenalina, emocje i doping ludzi czyniły cuda. Problemy zaczęły się gdy emocje opadły. Kilka dni byłem wyłączony z chodzenia. Zwłaszcza kostki sprawiały duży ból przy każdym kroku.


Od tamtej wiosny biegałem w Krakowie w maratonach niemal co roku. Prócz rywalizacji w rodzinnym mieście, przebiegłem raz maraton górski koło Żywca po zaproszeniu przez znajomego organizatora i kilka razy brałem udział w maratonach, które były częścią zawodów triathlonowych Ironman.


Ty też możesz!

Po pierwszym starcie mit biegu maratońskiego w moich oczach upadł. Okazało się, że taki bieg jest „dla ludzi”. Uświadomiłem sobie, że jeśli naprawdę czegoś chcę i mądrze podejdę do tematu, mogę osiągnąć wiele. Maraton to moc wspaniałych wrażeń pod warunkiem, że wcześniej się do niego przynajmniej w pewnym minimalnym stopniu przygotujemy. Ten bieg zdecydowanie służy poprawie własnej dyscypliny, a to kształtuje i rozwija charakter. Regularne bieganie (a jest to konieczne jeśli chcesz przebiec 42 km w przyzwoitym czasie i nie “umrzeć” po drodze) pomaga lepiej wyznaczać sobie cele i organizować dzień.


Jeśli myślisz że przebiegnięcie maratonu przekracza twoje możliwości, to jest to prawda, ale tylko częściowa. Jeżeli nie masz żadnych przeciwwskazań od lekarza, to przy odpowiedniej determinacji, w ciągu roku jesteś w stanie przygotować się do startu i do ukończenia w dobrym zdrowiu tego królewskiego dystansu. Wystarczą trzy treningi w tygodniu. Skoro oni potrafią, to ty też!


Oczywiście, dla źle przygotowanych uczestników maraton może być pierwszym i ostatnim tego typu biegiem w życiu. Jednak mimo wszystko ciągle bardziej zabójcze może być leżenie przed telewizorem z piwem i chipsami.

 


Jeśli chcesz rozwijać się fizycznie, zapraszamy Cię do skorzystania z aplikacji Droga Odważnych, na której znajdziesz kursy z rozwoju fizycznego.




33 wyświetlenia0 komentarzy

Powiązane posty

Zobacz wszystkie

Commenti


Chcę otrzymywać newsletter!

Dziękujemy za przesłanie!

bottom of page