By rozwijać się duchowo, potrzebuję wysiłku. Ten wysiłek nazywa się formacja
Zaktualizowano: 18 sty 2022
Tegoroczna uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego stała się punktem wyjścia do rozmowy z moimi dziećmi na temat objawień św. Małgorzaty Marii Alacoque i obietnic, jakie przekazał tej świętej Jezus Chrystus. Wydarzenie w naszym domu było o tyle ważne, że jakiś rok temu mój syn na śmietniku znalazł obraz poświęcenia rodziny Sercu Jezusowemu i bardzo przeżył to wydarzenie. Do dziś opowiada, że uratował Pana Jezusa przed śmieciarką, ale to temat na inny artykuł.
Religijność to za mało do rozwoju duchowości
Rozmowy o wydarzeniach z życia świętej uświadomiły mi, że nie da się dzisiaj na poważnie być chrześcijaninem, nie posiadając konkretnej wiedzy i umiejętności odróżniania rzeczy fundamentalnych w naszej wierze, które opierają się na konkretnych wartościach, i przejawów religijności, które mają ten fundament wspierać i ubogacać, mają być formą jego wyrazu. Dzisiaj musimy sobie poważnie odpowiadać na pytania, które nie zaprzątały myśli pokoleniu moich rodziców czy jeszcze bardziej dziadków.
“Do piekła iść nie chciałem” - kiepski powód do rozwoju duchowości
Spójrzmy na obietnice, które otrzymała w widzeniach św. Małgorzata. Dotyczyły one nabożeństwa dziewięciu pierwszych piątków miesiąca. Pewnym standardem jest, że to nabożeństwo jest odprawiane przez prawie wszystkie pierwszokomunijne dzieci w Polsce. Kiedy ja byłem dzieckiem, nikt mi nie tłumaczył źródła i sensu tego nabożeństwa, nie miałem nawet pojęcia o istnieniu św. Małgorzaty. Traktowałem to jako standardowy przejaw religijności, który nie miał większego wpływu na rozwój duchowy. Rodzice i katecheci ograniczyli się do stwierdzenia, że jeśli uda mi się zebrać tych 9 podpisów (do tego w ocenie wielu moich rówieśników ograniczała się ta praktyka), to w momencie mojej śmierci Pan Jezus da mi szansę wejścia do nieba. Taka złota karta. Jak się nie uda zebrać to w sumie nie wiadomo jak będzie, trzeba się będzie jakoś bardziej wykazać.
Do piekła iść nie chciałem, więc jasne, że starałem się uzbierać, ale szło mi to opornie, bo ostatecznie udało mi się chyba dopiero przed bierzmowaniem. Traktowałem to niemal magicznie – jeśli uzbieram, to niebo murowane, a jeśli nie dam rady, to może być krucho. Stworzyło to we mnie pewne lękowe podejście do religijności, które zakłada, że na zbawienie trzeba sobie zasłużyć, wypełniając jakieś zewnętrzne religijne praktyki.
Stan domyślny
Z takiego obrazu Boga bardzo trudno się wydostać pozostając tylko na poziomie pobożności, która jest elementem rozwoju duchowego. Nie mam tutaj pretensji do moich rodziców i katechetów. Po prostu, w ich świecie religia katolicka (niekoniecznie wiara) była domyślnym stanem świadomości, pewnym spoiwem kulturowym, a święta religijne wyznaczały roczny cykl i pretekst spotkań i tradycji rodzinnych. Wartości chrześcijańskie, jako pewna podstawa myślenia i życia społecznego, przenikały do świadomości niemal naturalnie, nawet jeśli nie były osadzone w rzeczywistym osobistym przeżywaniu wiary. Nie zawsze oczywiście były praktykowane i uznawane, ale stanowisko z nimi sprzeczne należało wyjaśnić i umotywować. W takiej rzeczywistości, zwłaszcza osadzonej w kontekście pewnego konfliktu Kościoła z władzą komunistyczną, gdzie jasno można postawić granice między nami – dobrymi katolikami, a nimi – komunistami, pewne praktyki nie potrzebowały umotywowania.
Powierzchowność w duchowości się nie obroni
Dzisiaj tak się nie da. W zglobalizowanym świecie, natłoku informacji, opinii i różnych punktów widzenia, sprzecznych wartości serwowanych przez kulturę masową, potrzeba świadomego podejścia do wiary i rozwoju duchowego. Inaczej powierzchownie rozumiane wartości proponowane przez Kościół zwyczajnie się nie obronią w starciu z milionem innych alternatyw proponowanych przez różne wygodne prądy myślowe współczesności. Możemy pozostać na poziomie czystych praktyk religijnej pobożności przekazywanej naszym dzieciom jako jedynie słuszne i dobre, bo zawsze tak było, ale ryzykujemy to, że będziemy się coraz bardziej zamykać w religijnych enklawach, które muszą bronić się przed napierającym złem całego świata. Co wtedy z wezwaniem misyjnym, z którym zostawił nas Jezus?
Drugą drogą jest świadome wchodzenie w świat wiary i religijnych praktyk, by lepiej rozumieć ich źródło i sens, a tym samym rozwijać swoją duchowość. Potrzebujemy na nowo nadać sens pobożności, osadzić praktyki religijne na twardych fundamentach wartości ewangelicznych, aby potrafić je umotywować przed innymi ludźmi i umieć wyjaśnić ich sens naszym dzieciom. Tylko wtedy jest szansa, że dotrzemy do ludzi pogubionych w tej plątaninie idei i sprzecznych wartości, które nieustannie się ze sobą mieszają. Żeby mogło się to stać faktem, każdy z osobna musi podjąć wysiłek zdobycia wiedzy i osadzenia wartości w konkrecie życia, a ten wysiłek nazywa się formacja.
Jeśli chcesz rozwijać się duchowo, zapraszamy Cię do skorzystania z aplikacji Droga Odważnych.
Commentaires